poniedziałek, 19 października 2015

Dziwi.

Dziwi.
A nie powinno.

Są takie dni w życiu kobiety... D N I.
Produktywność bliska zeru. Chęci ogrom, koncentracji brak.
Przypominam sobie słowa profesora, który na jednym z wykładów wygłosił tezę, iż według jego osobistego, opartego na wieloletniej pracy lekarza i profesora akademickiego doświadczenia, żadna kobieta nie powinna wtedy zdawać żadnych egzaminów. Fizjologia, ot co!
Fizjologia, która nie pozwala na tak produktywny wysiłek umysłowy jak podczas innych dni w miesiącu. Fizyczny również - to już z mojego nielekarskiego i nieakademickiego doświadczenia.

Wczoraj.
Połączenie wysiłku fizycznego, z umysłowym. Niedzielne odstresowanie, wieczorne zajęcia salsy. Trzecie zajęcia, ciało jeszcze nie poznało kroków, nie zapamiętało, nie potrafi.
Dziś? Nie chce się uczyć. Naśladuje nauczyciela z dwusekundowym opóźnieniem, co sprawia, że wyglądam jakbym miała jakieś zaburzenia neurologiczne. Tępy wzrok.
Koniec. Tramwaj uciekł, inny za 5 minut. Przesiadka, następny za 10 minut. Godzina 22:25, marzy mi się kąpiel, książka, łóżko i ciepła herbata, czyli standardowy zestaw startowy na jesienne wieczory. Sprawdziłby się idealnie, bo mimo że wieczór piękny, to czekanie na przystanku nie jest atrakcyjną opcją spędzania czasu. Nie wtedy, gdy ból sprawia, że masz ochotę położyć się gdziekolwiek. Nawet na środku chodnika. Nie wtedy, gdy wiesz, że rano masz wielogodzinne zajęcia, na które powinno się przyjść wypoczętym i gotowym do pracy.
Szarpie. Pani w średnim wieku bezradnymi pięściami bije w automat, który zamiast wydać jej bilet, bezczelnie zżarł pieniążek. Nic nie wypluł. Może jest tak samo głodny jak ja?
Małe nożyczki do paznokci, które właśnie wyjęła z kosmetyczki stają się narzędziem, mającym pomóc jej wyciągnąć monetę, ale nic z tego.
Podeszła. Dzwony, śmieszne buty, ciepła czapka, szczupła twarz...
- Nie wydało pani biletu?
...cienki głos. W odpowiedzi cisza. Słychać tylko brzęczenie stukających o otwór nożyczek.
- Może pani zadzwonić do MPK, oni zawsze oddają za bilet w takiej sytuacji. Trzeba zgłosić, pieniądze bez problemu są zwracane na konto.
- Ale ja muszę wyciągnąć te pieniądze.
- A jakiego biletu pani potrzebuje?
- Ja muszę wyciągnąć monetę. To było pięć złotych, będzie mi teraz brakowało do biletu na pociąg. Zwrot na konto mnie nie urządza.
Podaje kobiecie 20 zł.
- Proszę.
Kobieta popatrzyła na nią z zaskoczeniem.
- Nie mogę. Musiałabym oddać, a nie wiem, kiedy będę we Wrocławiu.
- Po prostu proszę wziąć.
Kobieta bez kontynuowania dyskusji wzięła banknot i pomaszerowała w stronę dworca, rzucając niedbałe, ale serdeczne "dziękuję".

Nie można było oderwać wzroku. Nie pierwszy raz widzę taką sytuację, sama też czasami staram się komuś pomóc. Jednak sposób, w jaki to zrobiła, ta lekkość, naturalność, jakby oczywistość postępowania, wprawiła mnie w osłupienie.
Sama nie rozumiem czemu, nie potrafiłam tej, całkiem codziennej, sytuacji wyrzucić z głowy.
Tak wiele można się nauczyć w zaledwie kilka sekund.


Nie wyjątkowość. Codzienność.
Taka.
Niech nie dziwi.
Niech jest. 

1 komentarz:

  1. świetny post! daje do myślenia.
    blog bardzo mi się podoba, masz fajne, lekkie pióro, czekam na dalsze wpisy :D

    OdpowiedzUsuń