poniedziałek, 4 maja 2015

Głuche kaczki

Język migowy. Wykład, godzina dziewiętnasta. Po całym dniu zajęć ciężko skupić uwagę na dłużej, a tu jeszcze godzina do zakończenia uczelnianego dnia. Tym razem nie migam nowych znaków, słucham o kulturze głuchych. I mimo, że wykład niezwykle ciekawy, moje myśli co chwilę gdzieś uciekają...
- Co to jest, głuche i ma osiem macek? (...)
- Nie wiadomo, ale super by migało!
 Ocknęłam się. Doprawdy, przezabawne. Akurat czytany jest artykuł o poczuciu humoru głuchych, który nas, pełnosprawnych, może kompletnie nie przekonywać.
- W stawie pływa osiem kaczek - słyszę dalej. Nagle ktoś strzelił z wiatrówki. Sześć z nich, słysząc hałas odleciało. Co z pozostałymi dwoma?
- Nie odleciały, bo były głuche.

Humor na poziomie "przyszła baba do lekarza", to fakt. Ja jednak wybucham śmiechem, na zaskoczoną minę koleżanki siedzącej obok, przypominam o pewnej sytuacji, którą przypomniał mi ten dowcip.

Zakład opiekuńczo leczniczy, maj 2014, pierwsze zajęcia praktyczne, pierwszy dłuższy kontakt z pacjentem. Piękna pogoda, majowe słońce, w sam raz na relaks na świeżym powietrzu. Podopieczni zakładu w eleganckich, żółtych czapeczkach z daszkiem słuchają czytanej przez jedną z pracownic książki. Siedzimy z boku, na huśtawce, pośród kwitnących róż, kołysząc się, rozmawiając i obserwując pacjentów. Powątpiewam, czy wszyscy słyszą, o czym jest lektura, niezbyt donośny głos lektorki rozpływa się w powietrzu. Dość wysokie murki, ograniczające roślinne skalniaki wymuszają usytuowanie wózków pacjentów w kilku rzędach. Kto pierwszy, ten lepszy. Kto pierwszy przyjechał, ten siedział najbliżej i mógł najwięcej usłyszeć. A może to nie o to chodzi? W końcu, nawet Ci z ostatnich rzędów śmiali się razem z tymi z pierwszych, gdy jakiś fragment ich rozbawił. Wtedy śmiech szedł falowo - od pierwszych rzędów, do ostatnich. Wydaje mi się że tak też rozkładał się poziom zrozumienia przyczyny radości - malejąco. Ale najważniejsze było, że można tą radość dzielić z innymi.
W którymś momencie, na słonecznym niebie pojawia się burzowa chmura, niczym wystrzał z broni palnej, niewątpliwie większego kalibru niż wspominana wcześniej wiatrówka, rozlega się głośny huk pioruna. Bardzo głośny. Zapowiada się, że zaraz lunie deszcz.
- Erna! - Rozlega się skrzeczący głos pani Heleny.
Pani Helena, 92 lata. Charakter dyktatorki. Trzeźwość umysłu jak na ten wiek godna podziwu. Do tej pory pamiętam zażarte dyskusje, prowadzone przez panią Helenę na korytarzu ZOLu. To znaczy, zażarte dyskusje, jeżeli tylko pojawiła się na horyzoncie osoba zdolna do ich prowadzenia, co w przypadku takiej towarzyszki jak pani Helena było nie lada sztuką. Najczęściej były to jednak głośno i dosadnie wyrażane monologi, dotyczące przeróżnych dziedzin, najczęściej w dość pesymistycznym, krytycznym tonie, na które inni podopieczni zakładu, z różnym stopniem zmian starczych w umyśle, po prostu przytakiwali. Jednak głosu zolowej dyktatorki nie da się zapomnieć. Jego dźwięk, w połączeniu ze sposobem wypowiadania się i niesamowitym poczuciem humoru, wywoływał śmiech, choć zapewne przy dłuższym kontakcie mógł być męczący.
-Errrna! Errrna! Uciekamy!!!
-Hę?
-Errrna! Burza?
- Slucham? - przygłucha pani Ernestyna, z lwowskim "el", uśmiecha się, nie czując zagrożenia.
 Po chwili wszyscy zebrani wciąż w żółtych czapeczkach chroniących ich teraz przed deszczem i majową burzą uciekają do budynku. Wyścig bynajmniej nie w tempie sprinterskim, raczej wyglądał tak, jakby relacje z zawodów maratońskich 70+ puścić w zwolnionym tempie. Pełnia zapału i motywacji, by jak najszybciej dotrzeć do celu i kompletny brak współpracy ze strony ciała, które nijak nie da się przekonać, że należy przyspieszyć, by zdążyć.
Pani Ernestyna dopiero na korytarzu zakładu zrozumiała, dlaczego wszyscy tak szybko uciekali. Dopiero w pomieszczeniu, gdy było cicho, co jest swego rodzaju paradoksem, gdyż kiedy tłumaczyłam jej przyczynę ucieczki mój głos nie dorównywał donośnością nawet jednej dziesiątej dźwięku, który wydał ten piorun, więc jakim cudem go nie słyszała? Była naszą głuchą kaczką w tej grupie. 

Jakie mam szczęście, że mogę cieszyć się światem wszystkimi zmysłami! Gdybym miała powiedzieć, który jest dla mnie najmniej istotny... Nie potrafiłabym wybrać. Mogę delektować się muzyką, słońcem rozgrzewającym ciało, pięknym krajobrazem, smakiem ulubionych, włoskich dań, dotykiem, gdy ktoś jest blisko... Dzięki Ci, życie!