wtorek, 1 grudnia 2015

Przelećmy się nad kukułczym gniazdem!

Widzisz ten obraz psychiatryka? Białe kitle, kaftany, elektrowstrząsy i jakiś wrzeszczący Napoleon.

- I gdzie masz następne zajęcia, kochanie?
- W szpitalu psychiatrycznym, mamo.
- Ojej. Ale... że... z tymi psychiatrycz... znaczy... A co tam będziecie robić?
- Się okaże - mrugam do niej z uśmiechem.

Godzina wręcz brutalna. Na siódmą?! Wiem, wiem. Zaraz skończę studia, zacznę pracę i stanie się to normą. Nie mam jednak wątpliwości, że wtedy również będę uznawać to torturę.
Piękny, stary budynek z czerwonej cegły, gwiżdżący wiatr, zrywający kaptur z głowy i wyginający gołe, przygotowane do zimy drzewa, skrzeczące drzwi. Sceneria jak z konkretnego thrilleru.
W środku nieco lepiej. Tylko brak klamek rzuca się w oczy. Oddział zamknięty. Nie wejdziesz, nie wyjdziesz.

Pacjentki powoli wybudzają się w ten pochmurny poranek. Nie wyglądają dziwnie. Nie krzyczą, nie walą głową w ścianę, nie chowają się pod stołem przed tajemniczymi postaciami.
Oddział jak każdy inny. Trochę geriatrii, jak wszędzie. Alzheimer, depresja, próba samobójcza.
Poranna toaleta, śniadanie w przyjaznej atmosferze, zabiegów niewiele, pomiary ciśnienia. Nic odbiegającego szczególnie od innych oddziałów.
No, w sumie jedynie pierwszy raz spotykam się z czynieniem znaku krzyża przez maniakalną pacjentkę przed pomiarem ciśnienia. I przed każdą inną czynnością, choćby najdrobniejszą. Ale może i mi lepiej pójdą pomiary z pomocą "z góry".
I na pozostałych oddziałach są również inne, oprócz łyżek, sztućce. Noże i widelce nie są tu wskazane zwłaszcza, w porze śniadaniowej - przed przyjęciem leków.

Odprawa. "Wróciła z przepustki",  "leki przyjęła, w nocy spała", "wzięła środki nasenne", "twierdziła, że jest enigmą", "waliła pięściami w ścianę", "skarżyła się, że pacjentka z sali obok naświetla ją, przez co boli ją noga". Wciąż nic nie dziwi.

- Cześć dziewczyny, jak macie na imię? Fajny dzień, co? - żwawa, dwudziestokilkuletnia pacjentka zaczepia nas na korytarzu. Jest bardzo rozmowna. Bardzo. Właściwie to ona mówi przez większość czasu, opowiada o swoim pobycie. Od czasu do czasu zadajemy jakieś pytanie.
- Ile pani już tu jest?
- Trzy miesiące. Ale liczę, że zaraz wyjdę. Chciałabym na mikołajki, a najlepiej na imieniny siostry.
- Mikołajki? To już za parę dni.
- No, wiem. Już za parę dniii, za dni paręęę. Wezmę plecak swój i gitaaarę! - śpiewa.
- Ale mam suche ręce.
- A ma pani jakiś krem?
- Mam krem w sali. Właśnie idę tam zaraz. Idę saaaam właśnie taaaam, gdzie spotkamy się! - śpiewa dalej. Po czym udaje się do sali, śpiewając po drodze jakąś wymyśloną na poczekaniu piosenkę o kremie. Mam nadzieje, że to nie jest jeden ze znaczących objawów choroby psychicznej, bo ja też śpiewam dziwne przeboje, w przeróżnych miejscach, mimo kompletnego braku talentu. Cóż, po prostu nie będę się ujawniać.



- Skończyłyście jeść? Dobrze.
 Prowadząca wchodzi do małego przejściowego pomieszczenia razem z pacjentką, o której wspominałam wcześniej.
- Porozmawiamy trochę, dobrze? - zwraca się do dziewczyny.
- Dobrze, ja bardzo chętnie, bardzo lubię rozmawiać, zwłaszcza z młodymi ludźmi, bo(...)
Widać, że lubi rozmawiać. Jest bystra, szybko odpowiada. Nie będę przytaczać treści całej rozmowy, jednak po niej, zaczęłam patrzeć zupełnie inaczej.
- Moja mama jest chora na schizofrenię. Wstydziłam się jej, jak byłam małą dziewczynką (...)
- Tak, faktycznie, za bardzo wierzę ludziom. Nawet chłopakom, zawsze trafiałam na takich, którzy chcieli to wykorzystać.
- Słyszałam głosy. Tak, szatańskie. Mówiły, żebym poszła do lasu, że będę dobrze wyglądać na tej gałęzi, że jestem beznadziejna i nic ze mnie nie będzie.
- Uciekałam, a moi bliscy wariowali. Chodziłam po łąkach i lasach, czułam się wolna. Chowałam się w rowie, żeby samochody mnie nie widziały.
- Nie chciało mi się żyć.
- Tak, chciałam się zabić. Zwłaszcza wtedy, jak nie mogłam znaleźć pracy, nie wiedziałam co się dalej ze mną stanie, nie widziałam sensu.
- Nigdy nie widziałam, żeby tata przytulał mamę. Uciekł, ale nie od niej. Od jej choroby.
- Popęd wzmożony. Wykończyłam wszystkie wibratory, jakie sobie kupiłam, ale to nie o to chodzi. Nie tego mi potrzeba, chcę delikatnej miłości, czułości.
- Jak jestem w fazie, to chcę wszystko wysprzątać, być jak taka perfekcyjna pani domu. 
- Mam plany, mam marzenia.
- Poszłabym do pracy, nawet sprzątać u kogoś, a jestem uczciwa, nikomu bym nigdy nic nie ukradła.
- Powinnam leczyć się wcześniej, ale nikt mnie nie skierował.

Poza treścią, mówi w tak barwny sposób, pełen bystrego humoru (mimo monotonnego tonu głosu, wynikającego, jak sądzę z ilości spożywanych leków), że musimy się mocno starać, żeby co chwilę nie wybuchnąć śmiechem.
- A czy pani uważa, że jest chora?
- Jestem chora na brak miłości.

Bum! Przyczynę określa sama pacjentka. Mamy jakby na tacy podane stwierdzenie, które i tak powinnyśmy wywnioskować z tej rozmowy. Jakby ktoś miał wątpliwości.

- Myślała pani o samobójstwie. A czy podjęła pani kiedyś próbę samobójczą?
- Nie. Nigdy. Bałabym się. Poza tym, za bardzo kocham to życie, mimo wszystko i jestem strasznie ciekawa co będzie dalej.

Wystarczy.
Niewiele więcej mam do dodania.
Poza tym, że zobaczyłam tam, że oni nie są tak daleko, jakby się mogło wydawać. Tylko niektórzy się tacy urodzili. Innych ukształtowało życie. Ludzie, często ci najbliżsi. Praca. Środowisko.

Studentka medycyny, właścicielka salonu kosmetycznego, księgowa, pielęgniarka. Wszystkie na jednym oddziale.
Nie świry, nie czubki, przerażająco podobni.
Przerażająco, bo często niewiele trzeba, by psychicznie stracić siłę do dźwigania tego życia.

Zrelaksuj się teraz, zrób coś dla swojego zdrowia psychicznego, zrób dla siebie coś dobrego, coś co lubisz, albo przytul się do kogoś kogo kochasz i przestań się zamartwiać. Kochaj i też bądź ciekawy, co będzie dalej.


(...)
- Tiku tiku tik! Tiku tik tik tik! Ha ha ha ha ha! - śmiech co najmniej dziwny - Co, wy już idziecie?! -  pacjentka w starszym wieku, przysłuchująca się  naszej rozmowie o ustawie o zdrowiu psychicznym odprowadza nas do drzwi szatni. Wchodzi do środka.
- Mogłaby pani wyjść, bo chcemy się przebrać? - koleżanka zwraca się do pacjentki, chcąc zamknąć otworzone na oścież drzwi.
- To się przebierajcie, a ja wam pośpiewam. Tiku tiku tik!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz